Zdaje się, że są rzeczy niewytłumaczalne i takie, które nie śniły się filozofom. Dlaczego jedni lubią psy, a inni koty, a jeszcze inni ptaki? Czy to wyłącznie cechy osobowościowe, czy może wpływ środowiska? Jak to się dzieje, że czasem przywiązanie do domowych pupili, a nawet dzikich zwierząt, trudno definiować już tylko jako pasję, bo ewidentnie została przekroczona granica obsesji?
Pytania zadane na wstępie mogą wydawać się nieco dziwne, a przynajmniej nienaukowe. Nic bardziej mylnego. Zwłaszcza ostatnimi czasy zadaje je sobie coraz więcej psychologów, terapeutów, lekarzy weterynarii i biologów ewolucyjnych. Ci ostatni próbują znaleźć przede wszystkim chłodne, racjonalne podstawy naszego przywiązania do niektórych gatunków zwierząt. Dziś chciałbym chwilkę skupić się na kotach. Z dwojakiego powodu.
Efekt „miau”
Po pierwsze, bo istniejąca w języku polskim fraza czasownikowa „mieć kota” oznacza tyle co „zachowywać się na granicy obłędu, fanatycznie”. Czyli na przykład „mieć kota na punkcie ptaków”, co zresztą nawiązuje do rzeczywistych zainteresowań czworonogów, będących czasami bardzo niebezpiecznymi dla naszych skrzydlatych przyjaciół. Temu wątkowi jeszcze przyjdzie nam się przyjrzeć.
Po drugie, i to ważniejszy motyw dzisiejszej opowiastki – pomimo wszelkich zastrzeżeń, koty bywają po prostu piękne. Efekt ich eksterieru, czyli wyglądu zewnętrznego, jest tak olbrzymi, że dodaje wiele uroku właścicielowi kota....